A może jestem lodówką? - Krakowska Szkoła Psychoterapii Psychoanalitycznej

 Kraków, ul. Śliska 16, lok. 2
Przejdź do treści
Edyta Biernacka
A może jestem lodówką?
2006

W swojej książce „The words that touch” Danielle Quinodos opisuje pacjenta Livio, który narzekał na swoją gospodynię, że nie dba o jego lodówkę. Lodówka była albo pusta, albo wypełniona niestrawnym jedzeniem. Quinodos powiedziała pacjentowi: „Możliwe, że ja jestem jak pusta lodówka, albo lodówka pełna niedobrego jedzenia i to ja karmię cię tak źle”. W swoim komentarzu do tych fragmentów sesji Quinodos kładzie nacisk na moment pojawienia się rozumienia, na to, że niereprezentowalne dla pacjenta treści uzyskują swój symbol w osobie analityka. („The Words Taht Touch”, Londyn, 2003, s. 65) Zdanie „może jestem jak lodówka” brzmi absurdalnie. Jednak, kiedy zostaje wypowiedziane daje pacjentowi szansę, na pomyślenie o swoim przeżywaniu. Analityk – jak opisuje to Quinodos - może stać się dla pacjenta brakującym symbolem, niemożliwą wcześniej do stworzenia reprezentacją jakiegoś przeżycia.

To ogromna część naszej pracy. Interpretujemy pacjentom projekcje i identyfikacje projekcyjne. Jednak zdarzają się pacjenci, dla których trzeba znaleźć bardzo specyficzny sposób komunikacji. W psychotycznym świecie nie ma różnicy między słowem a rzeczą. Terapeutka może w nim być lodówką – może tak być przeżywana i doświadczana. Tego typu interpretacja nie może wtedy być przyjęta, bo pacjent przeżyje ją jako informację o stanie faktycznym (i w najlepszym razie zareaguje zdziwieniem). Nie będzie zdolny usłyszeć tych dwóch małych słów „może jestem” i „jak lodówka”. Kłopot z tym, że – przynajmniej moje doświadczenie jest takie – często o wiele za późno dowiadujemy się, że dla naszego pacjenta już od jakiegoś czasu jesteśmy „lodówką”. Wtedy kluczową sprawą staje się zrozumienie, jak i kiedy dochodzi do tego „sklejenia” słowa i rzeczy, a potem odnalezienie drogi do myślenia, do powrotu do słów: „może” i „jak”.

Świat, w którym nie ma myślenia jest światem strasznym. W swojej książce o Rosji Mariusz Wilk opisuje dwa spotkania, które rozegrały się w tym samym miejscu na przestrzeni 100 lat. Opowiada o spotkaniu z mężczyzną, pilnującym jednej ze śluz kanału białomorskiego. Starzec jest dumny z budowli. Wilk pisze: „Próbuję oponować, że tyle ofiar i w ogóle... Starzyk macha ręką w stronę mużyków: - Wszak oni tak czy owak powyzdychają, a wonczas pożytek z nich był.
Mam wrażenie, że gdzieś to czytałem? Ależ tak, sto lat temu podróżował tędy etnograf Majnow. W jego książce pt. Podróż po Obonieżu i Karelii  jest epizod, w którym autor rozmawia z miejscowymi mużykami o carskiej drodze. Na pytanie, czyż nie za dużo ludzi zginęło z woli cara, mużyki przyznali, że i owszem, bardzo dużo, ale jeśliby nie zginęli, to i drogi by nie było, a przecież i tak pomarliby, tutaj więc z pożytkiem oddali życie.” Dalej następuje opis pijaństwa ludzi wokół kanału, którzy na pytanie autora, co z ich pracą, odpowiadają: „Naplewat`!”. („Wołoka”, Kraków 2005, s. 105-106).
Oczywiście, że w takim świecie nic nie ma sensu. Tu nie ma nic, prócz drogi ku śmierci. Nic się nie zmienia, bo nie można pomyśleć zmiany. Wszystko jest z góry wiadome i – przez to – w pewien sposób – już martwe. W jakimś stopniu rozumiem psychozę właśnie jako świat, w którym nie można pomyśleć zmiany.

Wbrew pozorom (i naszemu lękowi przed psychozą) wszyscy znamy ten stan umysłu. Dla mnie szczególnie trudne są pod tym względem spotkania z pacjentami konsultowanymi do przyjęcia na Oddział Leczenia Zaburzeń Osobowości. Często pacjenci zalewają nas taką ilością traum, tak strasznymi historiami, że wydaje się, że nie ma w ich świecie żadnej nadziei. Pamiętam pacjenta, który w wieku 5 lat widział, jak jego ojciec zastrzelił matkę. Pacjentów przez całe lata bitych, gwałconych, głodzonych i opuszczanych. Wtedy pojawia się ta myśl – „i tak pomrzemy”. Stajemy bezradni wobec poczucia, że niczego zmienić nie możemy.

W każdym razie nie możemy zmienić rzeczywistości zewnętrznej. Żeby pomóc, musimy zmienić coś innego. Nadzieja nie jest przecież zjawiskiem ze świata „na zewnątrz”. To uczucie, stan umysłu. Żeby możliwa była naprawa, musimy zacząć poruszać się w świecie zniszczeń dokonanych w rzeczywistości psychicznej. Musimy najpierw oddzielić świat symboli od świata rzeczy. Zniszczonych rzeczy odtworzyć się nie da, ale zniszczone symbole można odbudować. Jeżeli nie potrafimy jednego od drugiego odróżnić „pomrzemy”, bo nie będziemy mieć nadziei.
Stan umysłu, w którym nie mamy dostępu do nadziei to stan „sklejenia”  rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej. Ten stan związany jest z  bólem. W tekście „Ego i id” Freud pisał, że ból to „owa rzecz pośrednia pomiędzy postrzeżeniem zewnętrznym a wewnętrznym, która zachowuje się jak postrzeżenie wewnętrzne także wtedy, kiedy pochodzi ze świata  zewnętrznego” („Poza zasadą przyjemności”, Warszawa 1994, s.68). Znamy takie stany, w których ból psychiczny i ból fizyczny są nie do odróżnienia. Dla bardzo małego dziecka porzucenie przez matkę oznacza przecież głód – a więc fizyczny ból. Stan traumy – zalania przeżyciami, które nie mogą być przez nas opracowane - to właśnie stan takiego pomieszania i niemożności odróżnienia tego co wewnątrz i tego co na zewnątrz, tego co fizyczne i co psychiczne.

Jeden z moich pacjentów, bardzo głęboko straumatyzowany przez swoją matkę, opowiedział mi z gorzkim uśmiechem o tym, co zrobiła kiedy dowiedziała się, że jej syn znalazł się w szpitalu psychiatrycznym. Otóż zaczęła obchodzić całą rodzinę i prowadzić śledztwo, w celu ustalenia, kto tak bardzo skrzywdził jej syna, że aż musi się leczyć psychiatrycznie. Słuchałam tego i rozumiałam gorycz mojego pacjenta. Pomyślałam – „Co za straszna kobieta, wciąż nic nie rozumie”. Pomyślałam, że beznadziejne  byłoby jej cokolwiek tłumaczyć, że nie można oczekiwać, że byłaby zdolna do zniesienia poczuć winy. Byłam wtedy w świecie „na zewnątrz”, w świecie „rzeczy”. I nagle zdałam sobie sprawę, że się zapadam, że jestem w miejscu, gdzie nie mogę pomyśleć zmiany. Powiedziałam mojemu pacjentowi, że jest bardzo podobny do swojej matki. Cały czas prowadzi śledztwo przeciwko niej. Różnica polega tylko na tym, że on myśli, że wie, kto jest winny. Ale ani on, ani ona nie mogą zauważyć, że ten kogo szukają jest tutaj. Teraz on sam siebie głodzi i poniewiera. Był ogromnie zaskoczony moim komentarzem. Po chwili powiedział, z wyraźnym zdumieniem: „Przecież jej tu nie ma. Moja matka jest kilkaset kilometrów stąd. Nie może więcej mnie skrzywdzić! Czemu sobie to robię?” Musiałam wykonać ruch od zalania poczuciem obcowania z czymś martwym, niedostępnym myśleniu do swobody rozumienia. Mój pacjent mógł podążyć za moją ciekawością. Myślę, że z setek takich momentów składa się terapia, z chwil, w których możemy przezwyciężyć ból i oddzielić jedną rzeczywistość od drugiej.

W swojej książce o historii mitu Karen Armstrong pisze: ”(...) wypracowaliśmy naukową wizję historii; zajmuje nas to, co rzeczywiście się wydarzyło. Jednak w świcie przednowoczesnym ludzi piszących o przeszłości bardziej obchodziło to, co dane wydarzenie znaczyło. Mit był w pewnym sensie czymś, co zdarzyło się raz, lecz wydarzało się również zawsze (...) Mit (...) przeobraża nasz potrzaskany, tragiczny świat i pomaga nam dostrzec nowe możliwości, stawiając pytanie „a jeśli?” – pytanie, które legło także u podstaw naszych najważniejszych odkryć w dziedzinie filozofii, nauki i techniki.” („Krótka historia mitu”, Kraków 2005, s.10, 12) To znaczy u podstaw myślenia.
Wobec śmierci i zniszczenia mamy czasem na początek tylko to jedno małe pytanie „a jeśli?”. Dzięki temu możemy odróżnić tych, co „pomarli” od tych, którzy żyją i mogą coś w swoim życiu zmieniać.

W swojej pracy z głęboko zaburzonymi pacjentami moment, w którym może pojawić się takie wahanie, wątpliwość uważam za niezwykle fascynujący. To także moment bardzo dla pacjenta bolesny. Jego psychotyczny świat czemuś służy, ma ukryć jakiś fragment rzeczywistości (zewnętrznej i wewnętrznej), który wydaje się nie do zniesienia. Miałby teraz zacząć wątpić w to, co do tej pory było tak oczywiste, że nawet nie wymagało chwili namysłu? Tak po prostu było. Teraz terapia wprowadza go w stan, w którym zaczyna się bać, że zwariował, skoro nie może odróżniać między własnymi myślami a tym, co jest naprawdę.

Bibliografia:
Armstrong K. (2005). Krótka historia mitu, Kraków: Znak
Freud S. (1994). Poza zasadą przyjemności, Warszawa: PWN
Quinodos D. (2003). Words that touch, London: Karnac Books
Wilk M. (2005). Wołoka, Warszawa: Wydawnictwo Literackie
Wróć do spisu treści